
Indywidualne Mistrzostwa Świata
(Autor: Bartosz Rega)
Każda dyscyplina sportowa ma swój sposób na wyłanianie najlepszych spośród zawodników chcących wejść na sam szczyt Olimpu w swojej kategorii. Również „czarny sport”. Czy obecny system wyłaniania indywidualnego mistrza świata, jaki funkcjonuje w sporcie żużlowym, to najlepsze rozwiązanie z możliwych? Przyjrzymy się dzisiaj zasadom, jakie były stosowane w przeciągu całej historii czarnego sportu i postaram się wyłonić najlepszą opcję z możliwych.
Rok 1936, a więc chwilę przed wojną zaczyna się gonitwa za mistrzowskim tytułem. Pierwsze zawody były dość skomplikowane, a na klasyfikację końcową składały się rundy kwalifikacyjne, rundy mistrzowskie oraz turniej finałowy. Startowano po trzech w wyścigu, a punktacja przedstawiała się następująco: 1 miejsce – 3 punkty, 2 miejsce – 2 punkty, 3 miejsce – 0 punktów.
Eliminacje rozegrano na torach w West Ham (26 maja 1936 r.), Manchester (30.05), Londyn-Harringay Stadium (6.06), Hackney (19.06), Wimbledon (20.06), Wembley (25.06) oraz New Cross (1.07). W rundzie mistrzowskiej startowano już po czterech zawodników, zawody odbyły się na tych samych obiektach, co w poprzedniej fazie. Ostatnią częścią IMŚ w 1936 roku stanowił turniej finałowy na Wembley 10 września, w którym wystąpiło szesnastu najlepszych po rundzie mistrzowskiej w systemie 20 wyścigów bez finałów. Czyli mamy do czynienia ze znanym „finałem jednodniowym”, który funkcjonował, aż do roku 1994. Taki schemat rozgrywania indywidualnych mistrzostw świata jest dość niesprawiedliwy, bo na przykład kontuzja na początku sezonu eliminowała potencjalnych faworytów do tytułu, a najlepszymi zawodnikami okazywali się czasami mniej spodziewani i znani żużlowcy (np. Jerzy Szczakiel). Miało to swój urok i wielu kibiców tęskni za takim sposobem na IMŚ.
Zmiana systemu rozgrywek nastąpiła po sezonie 1994 i przeszliśmy do cyklu Grand Prix, czyli zawodów wyłaniających najlepszego żużlowca na świecie składających się z kilku pojedynczych rund. Samo GP zmieniało swoje zasady kilkukrotnie. Na początku był schemat każdy z każdym i cztery finały (A-D), startowało 16 zawodników, a cały cykl Grand Prix składał się z 6 rund. W roku 1998 nastąpiła zmiana na system zwany „knock-out”, a stawkę zawodów zwiększono do 24 żużlowców. Muszę przyznać, że to właśnie ten system uważam za najbardziej atrakcyjny dla oka mimo, że zdarzały się odpadnięcia lepszych zawodników po dwóch słabszych występach. Moim zdaniem większa ilość zawodników w stawce to podstawa, jeśli się chce promować żużel w krajach, gdzie on nie występuje lub występuje w bardzo małej ilości i o bardzo niskim poziomie. Obecnie na świecie jest tylu zawodników, aby powrócić do takiej formuły. W 2005 roku wprowadzono obecnie panujące zasady i dygnitarze wprowadzają jedynie poprawki dotyczące rozgrywania wyścigów finałowych w pojedynczych turniejach oraz w punktacji.
Obecne zasady IMŚ na żużlu stanęły w miejscu, a jeśli stoisz w miejscu, to się nie rozwijasz. Może powrót do większej stawki, to pomysł, który odświeżył by trochę SGP i wprowadził urozmaicenia, a być może powrót do finałów jednodniowych byłby przysłowiowym „strzałem w dziesiątkę”? A może istnieje potrzeba wymyślenia całkowicie nowego systemu? Jedno wiem na pewno, jeśli zostaniemy przy obecnej formule rozgrywania IMŚ, to żużel ze sportu niszowego zrobi się sportem „trzeciego świata”, a patrząc na ilość pieniędzy, jaka wydawana jest na promocję, organizację cyklu oraz wynagrodzenie dla zawodników, można by pomyśleć, że to sport numer jeden na świecie.